Tekst ten, zamieszczony na stronie Il mondo dei fari (Świat latarni morskich) pochodzi z książki "Racconti di fari e altre storie di mare" (Opowiadania o latarniach morskich i inne morskie historie), wyd. F.lli Frilli 2006-2008, autorką której jest Annamaria "Lilla" Mariotti, znana nie tylko we Włoszech miłośniczka latarni morskich i wszystkiego co się wiąże z morzem.
Bonaventura Venza, lub też Ventura, jak lubi być nazywany, to człowiek, który narodził się dwa razy... Po raz pierwszy na Marettimo, jednej z wysp archipelagu Egady, należącego do Sycylii, 28 czerwca 1934. Drugi raz 13 lat później, kiedy to - w wyniku jakiegoś wypadku, o którym nie lubi mówić - umarł, poszedł TAM, jak mówi Ventura, a następnie wrócił do życia po tym, jak zobaczył niezwykłe, bardzo przejmujące rzeczy, które naznaczyły na zawsze jego życie. Nie chce powiedzieć co widział, jest to jego tajemnica, której nie chce dzielić z innymi, trzeba mu uwierzyć na słowo. Może właśnie dlatego Ventura jest taki pogodny, taki spokojny, taki miły. Jego opowieść może się wydawać dziwna, fantastyczna, ale kto go pozna, wie, że po prostu tak było jak opowiada.
Jego życie przebiega tak, jak życie wielu chłopaków, urodzonych i wychowanych na wyspie. Kiedy kończy 18 lat, jest rzeczą najbardziej logiczną, że wstępuje do marynarki. Robi to z całym entuzjazmem chłopaka w tym wieku i pozostaje przez lata w marynarce, jednak z czasem jego zdrowie go zdradza. Morze, wiadomo, jest czymś niezwykłym, ale tkwią w nim także niebezpieczeństwa. Dla Ventury to niebezpieczeństwo przedstawia się w postaci ciężkiej formy reumatyzmu, uniemożliwiającego jego dalszą pracę na morzu. Jest 1968 rok i Bonaventura, przebywający wówczas w Wenecji, mimo młodego wieku, otrzymuje zwolnienie do rezerwy ze względów zdrowotnych. Teraz wszystko co go czeka, to renta i prawo do pracy, gwarantującej mu godne życie, choć oczywiście nie może liczyć na nic wielkiego. Czasami jednak przeznaczenie szykuje niespodzianki... Ponieważ niewiele jest wolnych miejsc w administracji, Ventura musi się zadowolić pracą latarnika, W tym samym roku zostaje wysłany właśnie do Latarni Libeccio, na jego rodzinną wyspę Marettimo - i w ten sposób Ventura wraca do domu.
Marettimo jest jedną z trzech wysp w archipelagu Egady. Te trzy wyspy - Favignana, Levanzo i Marettimo, niczym trzy siostry, położone są na wysokości zachodniego wybrzeża Sycylii, a Marettimo jest wyspą szczególną - jest jak góra pośrodku morza. Jest najbardziej oddaloną od wybrzeża Sycylii wyspą archipelagu, wyspą spokojną, gdzie słychać jedynie szum fal, które rozbijają się o skały, świst wiatru i krzyki mew. Ktoś powiedział - "Znajdziesz Marettimo, odnajdziesz samego siebie", i kto tam był, przysięga, że to prawda.
Ventura, który w międzyczasie się ożenił, jedzie by zamieszkać w Latarni z żoną i z innym latarnikiem, swoim podwładnym, również z rodziną. Natychmiast pojmuje, że jest to jego życie, że jest to najpiękniejsze miejsce na świecie. Latarnia znajduje się na południowym wybrzeżu wyspy, na cyplu, od którego otrzymała nazwę, na skale, która wznosi się na 24 m. ponad poziom morza. Wieża ma wysokość 50 metrów, co daje całkowitą wysokość Latarni - 74 metry. Została zbudowana w 1860 r. z kamienia z ośmiokątną wieżą, i jest cała biała z czarną linią pośrodku budynku, na której znajduje się napis "Punta Libeccio". Frasnelowskie szkła latarni najwyższej jakości, produkcji szwedzkiej, zainstalowane w 1955 roku uczyniły z niej drugą latarnię morską Włoch pod względem ważności po latarni Lanterna w Genui. Światło Latarni widać na odległość 36 mil, poprzez dwie serie błysków i dwa zagaszenia w ciągu 15 sekund. Latarnia Punta Libeccio ma jeszcze inną cechę szczególną: jej światło niemalże spotyka się ze światłem latarni z Capo Bono w Tunezji, która znajduje się dokładnie na przeciwko niej.
Czas mija a Ventura żyje w symbiozie ze swą Latarnią, jego praca zaczyna się wieczorem, gdy zachodzi słońce, a on zajmuje się zapaleniem latarni. Potem idzie spać spokojny, bo gdyby coś było nie tak, zawiadomiłby go sygnał alarmowy i miałby czas na działanie. Później, w ciągu dnia, jest wiele do zrobienia: czyszczenie mosiężnych instrumentów, przeprowadzanie małych napraw, a on to wszystko robi, bo nie ma takiej pracy, której by Ventura nie umiał wykonać. To jest jego dom i Ventura mieszka w nim szczęśliwy, zanurzony w przyrodzie, na przeciw góry, której każdy najmniejszy szczegół stara się poznać.
To wszystko trwa 18 lat, później latarnię zautomatyzowano i stała obecność latarnika nie jest już potrzebna, więc Ventura razem z żoną przenoszą się do wioski, do Marettimo, 9 kilometrów od Latarni. Co dwa dni Ventura przemierza terenowym samochodem zniszczoną drogę, prowadzącą górami do Punta Libeccio. Ta droga jest tak niebezpieczna, że za każdym razem żegna się z żoną tak, jakby ją miał widzieć po raz ostatni. Zakręty są tak wąskie, że często jego terenówka zawisa jednym kołem nad przepaścią, ale Ventura kontynuuje uparcie swą pracę i za każdym razem powraca do domu. Nic złego nie może mu się przydarzyć w pobliżu "jego" Latarni. Latarni niezłomnej, której przeznaczeniem było trwać, bo przecież już podczas drugiej wojny światowej groziło jej niemałe niebezpieczeństwo. Kiedy na Sycylii pojawili się Amerykanie, wydano rozkaz by za wszelką cenę utrudnić im desant, wysadzając w powietrze strategiczne punkty w sycylijskich portach. Latarnia morska na Marettimo została uznana za punkt najwyższej wagi dla nawigacji, ale jednocześnie zbyt pomocny dla tych, którzy w owym czasie byli uważani za nieprzyjaciół. Z tego powodu rozkazano nie po prostu wyłączenie latarni, ale wysadzenie jej w powietrze. To ówczesny strażnik latarni, pewien bosman z Kapitanatu portu w Trapani, Enrico Mario Aristogitone Palumbo Grandinetti, który został przeniesiony do latarni, do Punta Libeccio, Latarni o ogromnym znaczeniu dla nawigacji, jak opowiada z dumą jego córka, odważnie udał posłuszeństwo rozkazom, ale w rzeczywistości wysadził w powietrze sprzęt, znajdujący się w pobliżu, ratując w ten sposób latarnię przed zniszczeniem.
Często się opowiada, że w latarniach pojawiają się tajemnicze "obecności", może dlatego, że są one tak bardzo odizolowane od świata. Jeśli się komuś zdarzy znaleźć tam podczas sztormu, sam jęk wiatru, który wieje wewnątrz wieży, lub wzdłuż krętych schodów może przyprawić najbardziej odważnych o gęsią skórkę. Ventura opowiada, że w "jego" Latarni wielokrotnie ujawniły się takie "obecności", przede wszystkim, ponieważ podczas drugiej wojny światowej cieśnina sycylijska była świadkiem niektórych spośród najstraszniejszych morskich bitw, wiele okrętów zatonęło a morze pochłonęło wielu marynarzy. Na skałach Marettimo nie było dnia, żeby nie znaleziono ciała jakiegoś marynarza, poległego w tych bitwach.
Kto pływa po morzu i kto mieszka w pobliżu morza wie, że ten kto na morzu straci życie nie zazna spokoju, dopóki jego rodzina nie zamówi mszy za jego duszę. Jednak te biedne ciała często nie miały imienia, a więc kogo zawiadomić? Wyspiarze grzebali litościwie tych biedaków, ale na wielu tabliczkach nie mogli umieścić nic więcej prócz słowa "nieznany". W następstwie na wyspie zaczęły się zdarzać dziwne przypadki: a to ktoś spotkał nocą, na drodze, jakiegoś młodego człowieka, który błagał o zawiadomienie dalekiej rodziny by zamówiła mszę za jego duszę, a to zdarzyło się nawet, że ktoś znalazł któregoś z tych młodzieńców na progu własnego domu! Jednak nie wszystkich dało się zadowolić. Po jakimś czasie te sytuacje zaczęły się zdarzać coraz rzadziej, i wydaje się, że z czasem te biedne dusze, które nie zaznały spokoju, znalazły schronienie w Latarni. Ventura słyszał je, czuł ich obecność poprzez dziwne sygnały - okna, które trzaskały choć nie było nawet odrobiny wiatru, drzwi które zamykały się z hałasem, odgłosy kroków na schodach - w górę i w dół... Gdy to się działo, Ventura, nakrywając do stołu, stawiał o jeden talerz i o jedno krzesło więcej, i te zjawiska nagle ustawały. Gdy zapomniał to zrobić, przez całą noc słychać było hałas kamyków rzucanych w okna, ale Ventura nigdy nie czuł strachu, dla niego były to przyjazne "obecności", z którymi nauczył się spokojnie żyć.
Ventura to także człowiek o wielkim sercu. W 1982 roku pewien jego przyjaciel, lekarz zabrał go ze sobą do Ugandy, gdzie mieli wybudować szpital. Wiedział on, że Ventura mógł być nieocenionym pomocnikiem, i faktycznie, poświęcił miesiąc na tę pracę, wykonał tam tysiące różnych rzeczy, nie prosząc o nic w zamian, zadowalając się jedynie radością z faktu, że mógł się przydać. Ale stało się to też wielkim rozczarowaniem, jednym z największych w jego życiu. W lutym 2002 Ventura powrócił do Afryki, do Ugandy, aby odwiedzić swój szpital, i stwierdził, że zmieniono go w koszary... Nie powiedział nic, odwrócił się plecami i odszedł. Bo cóż można było powiedzieć? Tyle pracy, tyle poświęcenia, i na co?
Później przychodzi dzień emerytury i w 1999 roku Ventura musi opuścić swą Latarnię, musi opuścić na zawsze swego przyjaciela. Mówi, że odchodząc, zabrał ze sobą ducha Latarni, i to prawda. Ta stara budowla, która niejeden raz była wcześniej odbudowywana, zaczyna się rozpadać. Nie są wykonywane żadne prace konserwacyjne i nie ulega wątpliwości, że nie jest to już ta sama latarnia, którą Ventura opuścił.
A potem po Marettimo zaczynają krążyć głosy, że Latarnia jest wystawiona na sprzedaż. Nie wydaje się to niczym dziwnym, nieruchomości państwowe, a w tym i latarnie morskie, mogą być wystawione na sprzedaż... Ludzie zaczynają przybiegać, pytać czy to prawda, a także oferują swą pomoc, chcąc kupić Latarnię i przywrócić ją na nowo do życia, może jako mieszkanie prywatne, może jako hotel, przecież ludzi przyciągają Latarnie Morskie, może kogoś zainteresowałaby latarnia Punta Libeccio. Ale okręg Latarni Morskich w Messynie, pod który podlega Latarnia na Marettimo zaprzecza - to wszystko nieprawda, Latarnia nie jest na sprzedaż. Tak to teraz, przynajmniej w tej chwili, wygląda...
A Ventura korzysta ze swojej emerytury, żyje życiem swej wyspy i maluje, bo jest to jego największa pasja. Poza tym raz w roku leci do Kaliforni odwiedzić swoich krewnych. Gdy go zapytać jaki los czeka latarnie, pochyla głowę, mówi, że latarnie zostaną porzucone, postać Latarnika zniknie... Ten romantyczny i odważny człowiek wie, że był jednym z ostatnich strażników Latarni, bo mówią, że Marynarka nie zastąpi tych, którzy odchodzą na emeryturę nowymi, że nie będzie więcej konkursów na to miejsce, choć jest przecież spore zainteresowanie ze strony wielu młodych, którzy chcieliby podjąć tę pracę.
W ten sposób Ventura, również w swoim domu w Marettimo jest nadal "Strażnikiem Latarni" i zostanie nim na zawsze.
tłum. sla, za zgodą autorki.
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.