Siedzę na krześle w hali przylotów na lotnisku, starając się rozważnie nie spuszczać z oczu mojego wielkiego, zielonego plecaka, w którym mam wszystko, co może się przydać przez dwa jesienne tygodnie samotnej podróży po Sycylii. Obok mnie siedzą inni, z walizkami, z plecakami, najczęściej w grupkach, po dwoje. Ci mogą na zmianę położyć się na ławce, może nawet przespać. Jest czwarta rano, 23 września 2007 roku, lotnisko Punta Raisi, Palermo, Sycylia.
Ja jestem sama, a zanim wyjechałam, przez cztery lata permanentnych przygotowań do tej podróży wszyscy ostrzegali mnie – uważaj, pilnuj swoich rzeczy, co robisz, gdzie ty jedziesz, nie powinnaś tak ryzykować… Opędzałam się przed tymi radami, a szczególnie przed takimi: a nie boisz się mafii? Wiedziałam dobrze, że mafia ma inne sprawy na głowie niż samotnego wędrowca z wielkim plecakiem, nawet, jeśli tym wędrowcem jest kobieta, blondynka (na moje szczęście – tak, tutaj to szczęście – już po pięćdziesiątce…).
Nie, nie boję się mafii, ale rady, aby uważać na pieniądze, dokumenty, karty, nie dać się kieszonkowcom, złodziejaszkom wzięłam sobie poważnie do serca. Dlatego mam na sobie kamizelkę z doszytymi wewnętrznymi kieszonkami, zapinanymi na suwak, gdzie chowam te wszystkie swoje skarby. Chowam, i wciąż zapominam, gdzie co schowałam… (i tak przez jakieś dwa, trzy dni, bo później machnęłam ręką, kamizelkę zakładałam tylko na przejazdy, a po mieście chodziłam ze skarbami w kieszonce plecaka – nikt mnie nie okradł, nikt na mnie nie napadł, co wcale niekoniecznie oznacza, że nie trzeba pilnować swoich rzeczy, ale że jest tam tak samo niebezpiecznie jak u nas…)
Siedzę więc na lotnisku po nocnym locie nad Europą i nad Półwyspem Apenińskim, czekając na pierwszy autobus do miasta. Przyleciałam o trzeciej w nocy, autobus mam o siódmej. Siedzę i widzę przed sobą szklane drzwi, za tymi drzwiami - ciemność. Rozglądam się, obserwuję ludzi, prawie samych Polaków. Niektórzy wychodzą za te drzwi zapalić papierosa, znikają. Po pewnym czasie ciemność za szklanymi drzwiami szarzeje, rozjaśnia się, a ja wciąż tam siedzę i czekam. Wpatruję się w te drzwi, wyczuwam za nimi jakąś tajemnicę, jakby wrota do innego świata, czy zaczarowane lustro Alicji, coś niepokojącego, niezrozumiałego… Usiłuję sobie wyobrazić co tam może być, czuję niepokój, patrzę…
W tym wspomnieniu jest coś, czego nie rozumiem: dlaczego nie wyjrzałam za te drzwi? Póki było ciemno, pewno nic nie byłoby widać, ale kiedy zaczęło szarzeć… Przyleciałam tutaj na moją wymarzoną wyprawę po Sycylii, jestem prawie w Palermo i siedzę w tej poczekalni jak w jakimś azylu, skulona na krześle w kącie, a tam za tą szybą przecież zaczyna się moja podróż, więc dlaczego tak siedzę?
- Może bałam się odejść od plecaka, ale przecież mogłam z nim podejść do drzwi …?
- Może obawiałam się zrobić ten pierwszy krok, przekroczyć granicę do tego innego świata, o którym tak marzyłam, ale spotkania z którym się nieco bałam, tak jak bałam się, czy dam radę, czy sobie poradzę …?
- A może chciałam jeszcze odrobinkę przedłużyć oczekiwanie, tak jak się czeka na deser, żeby to co najlepsze mieć jeszcze przed sobą…?
Minęło prawie dziesięć lat od tamtej nocy, a ja nadal nie rozumiem, dlaczego nie zajrzałam za te drzwi, dlaczego patrzyłam na nie tak nieufnie… Kiedy jednak zrobiła się wreszcie TA godzina, wzięłam plecak, otworzyłam drzwi i przeszłam NA TAMTĄ STRONĘ. I wtedy po raz pierwszy spotkałam Sycylię …
Komentarze
W kwestii emocji - ja w Modlinie dostałam histerii ze strachu, stresu bo wiesz pierwszy raz sama organizowałam, pierwszy raz Sycylia, do tego z osobą starszą, za którą czułam odpowiedzialnoś ć.
To powyżej było częścią książki którą miałam napisać o mojej Sycylii, ale ja się jednak do pisania książki nie nadaję, więc w końcu dodałam to tutaj.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.