Sycylia… kiedyś maleńka kropka przy czubku apenińskiego buta… Spoglądałam tam czasem ukradkiem, planując włoskie podróże, zerkałam nieśmiało, nieufnie…
Kiedy pierwszy raz, będąc studentką, znalazłam się we Włoszech, na północy, byłam zaskoczona faktem, jacy ONI są do nas podobni. Albo może, jak mało się różnimy. Byłam tym chyba nawet z lekka zawiedziona. Później powoli zaczęło do mnie docierać, że chyba te prawdziwe Włochy, te których podświadomie szukam są tam bardziej na dole mapy, na południu. Przez lata całe, a nawet dziesięciolecia najdalej udało mi się dotrzeć do Neapolu, gdzie przeżyłam przygody, ale to wciąż nie było jeszcze TO, nie to, czego podświadomie szukałam.
Sycylia, może tam? Coś mnie tam ciągnęło, ale coś we mnie hamowało te ciągoty, tylko co to było? Może świadomość, że ta maleńka kropeczka na mapie tak bardzo bogata jest w historię, w ludzkie losy, w skarby, które trzeba zobaczyć, których nie wolno zignorować, w emocje, które nie sposób zrozumieć… Długo, bardzo długo czułam się nie gotowa…
Jak tam dotrzeć, poza tym? – Kiedy zaczynałam spoglądać na kropeczkę na mapie, był początek dwudziestego pierwszego wieku… Moje marzenia zupełnie nie szły w parze z możliwościami. Na pociąg nie było mnie stać, nie mówiąc o samolocie zwykłych linii. Bezpośrednich samolotów na Sycylię z Polski nie było, choć pojawiły się pierwsze tanie linie, coś dla takich wędrowców jak ja… Zaczęłam przeszukiwać internet, układać trasy przelotów, to przez Paryż, to przez Madryt… To trochę jak sięganie po gwiazdkę na niebie, ale jakby trochę bliżej…
A co mi szkodzi zrobić plan podróży… Na wyprzedaży za 5 złotych kupiłam ogromny niemiecki atlas Włoch, a w nim wielką mapę Sycylii. Zaczęło się studiowanie mapy, pierwszy etap podróży. I tak maleńka kropeczka zaczęła rosnąć w oczach, jak balon, i za chwilę już nie mieściła się na mapie…
Początkowo plan był taki – pojadę na 10 dni, objadę Sycylię, zobaczę to co najważniejsze, a potem, jak już „zaliczę” Sycylię, zacznę planować podróż na Sardynię. Dziś wstydzę się takich myśli, ale cóż, tak właśnie to sobie wyobrażałam. (Dziś jestem po dziewiątej podróży na Sycylię, w planach mam kilka następnych a Sardynia… czeka…)
Od pierwszego planu podróży do pierwszego wyjazdu minęły cztery lata. Bardzo szybko zdałam sobie sprawę, że o żadnym zaliczaniu nie ma mowy. I z tego też, że 10 dni, ani nawet dwa tygodnie nie wystarczy, żeby zobaczyć tam to, co najważniejsze, ani też nawet, żeby objechać Sycylię. Nie chodziło mi o wyścig z czasem i o zaliczanie kolejnych etapów. Chciałam w ciekawych miejscach spędzić dzień, dwa, a czasem i trzy, nie, nie po to, żeby tam wypoczywać i leżeć na plaży, ale żeby spenetrować to co możliwe w okolicy. Chciałam wrócić z konkretnymi wspomnieniami, chciałam pamiętać, gdzie co widziałam, co mi się podobało. Szybko więc zrozumiałam, że sama, bez samochodu, z plecakiem i z bardzo ograniczonymi (właściwie żadnymi) możliwościami finansowymi jestem w stanie w ten sposób zobaczyć dużo, ale z pewnością nie wszystko, czego warto dotknąć w tak bogatym w cuda świecie.