Absurdalnie na ostateczną motywację do realizacji marzeń o podróży na Sycylię wpłynął następujący przypadek: mój znajomy biznesman pojechał z rodziną na pięć dni do Taorminy i po powrocie nie posiadał się z zachwytu – jaka piękna jest Sycylia! Ale to nie te zachwyty biznesmena wpłynęły na moją decyzję. Próbowałam wyciągnąć od niego opowieść o tym, co tam widział, a on rozpływał się nad luksusami hotelu all inclusive, który był tak wspaniały, że nie było po co z niego wychodzić. Śniadanie w hotelu (na tarasie), potem plaża hotelowa, obiad w restauracji hotelowej (przy plaży), potem plaża do kolacji i tak dalej. – No dobrze, ale nie byliście gdzieś, na jakiejś wycieczce? – Hm, nie, a może tak, byliśmy na wycieczce! – Gdzie, gdzie? – Zawieźli nas na wycieczkę … do filii naszego hotelu, która mieści powyżej...
Czyli, mój biznesman był niby na Sycylii, ale wcale tam nie był. Bardziej ja byłam na Sycylii podczas jego nieobecności, wertując w zachwycie album, jaki sobie przed tym wyjazdem kupił (wielki, drogi i piękny, godny biznesmana…) – oglądałam w nim budowle i krajobrazy, w których się zakochałam, nie mogąc się doczekać, aż mi opowie po powrocie co z tego tam widział. Nie widział nic, prócz swojego hotelu all inclusive, ale we mnie wykiełkowało już ziarenko ciekawości…